Nie wiem
czy i jak często latacie samolotami. Ja przetestowałam już loty
krótkie, dalekie, droższe i tańsze. Wniosek jest jeden. W samolocie
człowiek się nudzi. Nie ma za bardzo na co patrzeć, nie ma gdzie nóg
wyciągnąć, przejść można się jedynie po ciasnym korytarzyku między
siedzeniami (a przecież krąży tam też załoga), spać też nie da się cały
czas. Gdy się nudzę lubię zjeść. Batonika, kanapkę, nawet obiad, ale czy
w chmurach w ogóle jest coś do wsuwania?
Większość długodystansowych lotów ma posiłek wliczony w cenę biletu. W zależności od pory dnia jest to śniadanie, obiad lub kolacja. Na krótkich lotach zdarza się to rzadziej, ale szczególnie nie ma czego żałować. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, żeby jedzenie w chmurach było smaczne. Jest zjadliwe, okej, ale ani nie wygląda ani nie smakuje dobrze :)
Na śniadanie i kolacje zazwyczaj dostaje się kilka plasterków szynki, kilka sera (obie rzeczy wątpliwej jakości), pomidorka koktajlowego i bułkę. Tak. Jedną bułkę na kilka plasterków szynki i sera :) Do tego oczywiście kawa lub herbata. Na 10 albo i więcej godzin lotu to trochę ubogie menu. Inaczej rzecz ma się w przypadku obiadu. Zawsze jest na ciepło i składa się z mięsnej potrawki, ryżu i fasolki szparagowej na zimno. Czasem można spotkać też specyficzną papkę, która ma imitować penne z sosem. Co ciekawe takie posiłki nigdy nie są opisane. Nie mówię już o wartościach odżywczych, bo jak wiecie nie mam na ich punkcie fioła, ale chociaż o zwykłym, najzwyklejszym składzie.
Tym razem w drodze do Kenii przyoszczędziłam trochę na biletach i w ciągu 10 godzin lotu nie było żadnego planowanego posiłku. Wiedziałam o tym, więc przygotowałam sobie sałatkę, a do tego pyszne - i bezwonne ku uciesze innych pasażerów - trójkątne kanapki z kurczakiem. Warto bowiem wiedzieć, że o ile na pokład nie wolno wnosić własnych napoi (poza tymi kupionymi w strefie wolnocłowej lotniska), o tyle z jedzeniem zazwyczaj nie ma żadnego problemu. No dobra, z guacamole mógłby być problem ;)
Nie mogłam więc narzekać na swoje podniebne menu, ale jako ciekawski babsztyl nie mogłam sobie też odpuścić zajrzenia do oferty SkyBaru, czyli podniebnej kuchni, która miała umilić lot łakomczuchom. Poza kilkoma rodzajami alkoholi bar w chmurach oferował też przekąski na zimno i na ciepło oraz pełne posiłki dla lotów powyżej pięciu godzin.
Czym się różni jedzenie spożywane w samolocie od tego w studenckich akademikach? Właściwie niczym, poza ceną oczywiście. No może smakiem, bo podobno na dużej wysokości kubki smakowe nie działają tak dobrze i trochę pogarszają kulinarne doznania. Co w razie pozwu od linii lotniczych wykorzystam jako linię obrony :)
Wśród ciepłych przekąsek SkyBar oferuje Smaczną Zupę (czyli popularny gorący kubek, chociaż nie firmy Knorr) za 6 złotych albo ciabatty z serem lub z salami i serem za 16 złotych. Do innych przekąsek zaliczono 7Days’a, Orzeszki Ziemne, NicNac’s (czyli orzeszki w pikantnych skorupkach), M&M’sy, Snickersy, Marsy, Kit-Kat’y, żelki Haribo i 2 paluszki Ptasiego Mleczka – każdy po równe 6 złotych, zamienne na 1,5 euro lub 2 dolary. Są też kanapki na zimno, z serem lub wędliną po 10 złotych. Dla najbardziej wygłodniałych przygotowano obiady naleśniki z serem za 20 złotych lub „kurczaka z ziemniakami i fasolką” za 24 złote. Zwłaszcza o tym drugim muszę Wam opowiedzieć.
Tak się sympatycznie złożyło, że taki obiad zamówił sobie człowiek siedzący obok mnie. Nie było łatwo opanować parsknięcia śmiechu mieszanego z politowaniem, gdy zamówiony „obiad” wylądował na jego stoliku. Aluminiowy pojemnik, w którym dostał swoją porcję miał ok. 10 cm na długość i 5 cm na szerokość. W nim były już wszystkie wcześniej wymienione składniki obiadu, czyli fasolka, mięso i ziemniaki. W tym momencie zrozumiałam dlaczego w menu nie ma gramatur… to wiele wyjaśnia :)
A wy, co najchętniej zjedliście w chmurach? Biorąc oczywiście pod uwagę, że możliwości podgrzewania i podawania są dość ograniczone.
Większość długodystansowych lotów ma posiłek wliczony w cenę biletu. W zależności od pory dnia jest to śniadanie, obiad lub kolacja. Na krótkich lotach zdarza się to rzadziej, ale szczególnie nie ma czego żałować. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, żeby jedzenie w chmurach było smaczne. Jest zjadliwe, okej, ale ani nie wygląda ani nie smakuje dobrze :)
Na śniadanie i kolacje zazwyczaj dostaje się kilka plasterków szynki, kilka sera (obie rzeczy wątpliwej jakości), pomidorka koktajlowego i bułkę. Tak. Jedną bułkę na kilka plasterków szynki i sera :) Do tego oczywiście kawa lub herbata. Na 10 albo i więcej godzin lotu to trochę ubogie menu. Inaczej rzecz ma się w przypadku obiadu. Zawsze jest na ciepło i składa się z mięsnej potrawki, ryżu i fasolki szparagowej na zimno. Czasem można spotkać też specyficzną papkę, która ma imitować penne z sosem. Co ciekawe takie posiłki nigdy nie są opisane. Nie mówię już o wartościach odżywczych, bo jak wiecie nie mam na ich punkcie fioła, ale chociaż o zwykłym, najzwyklejszym składzie.
Tym razem w drodze do Kenii przyoszczędziłam trochę na biletach i w ciągu 10 godzin lotu nie było żadnego planowanego posiłku. Wiedziałam o tym, więc przygotowałam sobie sałatkę, a do tego pyszne - i bezwonne ku uciesze innych pasażerów - trójkątne kanapki z kurczakiem. Warto bowiem wiedzieć, że o ile na pokład nie wolno wnosić własnych napoi (poza tymi kupionymi w strefie wolnocłowej lotniska), o tyle z jedzeniem zazwyczaj nie ma żadnego problemu. No dobra, z guacamole mógłby być problem ;)
Nie mogłam więc narzekać na swoje podniebne menu, ale jako ciekawski babsztyl nie mogłam sobie też odpuścić zajrzenia do oferty SkyBaru, czyli podniebnej kuchni, która miała umilić lot łakomczuchom. Poza kilkoma rodzajami alkoholi bar w chmurach oferował też przekąski na zimno i na ciepło oraz pełne posiłki dla lotów powyżej pięciu godzin.
Czym się różni jedzenie spożywane w samolocie od tego w studenckich akademikach? Właściwie niczym, poza ceną oczywiście. No może smakiem, bo podobno na dużej wysokości kubki smakowe nie działają tak dobrze i trochę pogarszają kulinarne doznania. Co w razie pozwu od linii lotniczych wykorzystam jako linię obrony :)
Wśród ciepłych przekąsek SkyBar oferuje Smaczną Zupę (czyli popularny gorący kubek, chociaż nie firmy Knorr) za 6 złotych albo ciabatty z serem lub z salami i serem za 16 złotych. Do innych przekąsek zaliczono 7Days’a, Orzeszki Ziemne, NicNac’s (czyli orzeszki w pikantnych skorupkach), M&M’sy, Snickersy, Marsy, Kit-Kat’y, żelki Haribo i 2 paluszki Ptasiego Mleczka – każdy po równe 6 złotych, zamienne na 1,5 euro lub 2 dolary. Są też kanapki na zimno, z serem lub wędliną po 10 złotych. Dla najbardziej wygłodniałych przygotowano obiady naleśniki z serem za 20 złotych lub „kurczaka z ziemniakami i fasolką” za 24 złote. Zwłaszcza o tym drugim muszę Wam opowiedzieć.
Tak się sympatycznie złożyło, że taki obiad zamówił sobie człowiek siedzący obok mnie. Nie było łatwo opanować parsknięcia śmiechu mieszanego z politowaniem, gdy zamówiony „obiad” wylądował na jego stoliku. Aluminiowy pojemnik, w którym dostał swoją porcję miał ok. 10 cm na długość i 5 cm na szerokość. W nim były już wszystkie wcześniej wymienione składniki obiadu, czyli fasolka, mięso i ziemniaki. W tym momencie zrozumiałam dlaczego w menu nie ma gramatur… to wiele wyjaśnia :)
A wy, co najchętniej zjedliście w chmurach? Biorąc oczywiście pod uwagę, że możliwości podgrzewania i podawania są dość ograniczone.
Ja muszę pochwalić Turkish Airlones za ich posiłki na pokładzie. Znając niezjadliwe samolotowe jedzenie byłam bardzo miło zaskoczona tym, co podały te linie i sposobem serwowania. Wszystko było naprawdę smaczne. A do tego domowa lemoniada. Ale to chyba jedyne linie lotnicze, o których mogę coś takiego powiedzieć :)
OdpowiedzUsuńDużo dobrego słyszałam też o Emirates i Qatar Airways, ale nie leciałam więc trudno mi ocenić :)
Usuń