Asante sana, zjedz banana. Kenia odc.1


W cieniu palmy uśmiechnięty Pan podaje mi kawałek papai. Jest już obrana, bez pestek, zimna i soczysta. Jego ręka kolorem przypomina czekoladę - i to taką, która zawiera 90% kakao. Masz, spróbuj - mówi. Biorę ją i śmieję się w duszy, bo traktuje mnie jakbym miała mieć ją pierwszy raz w życiu w ustach.

Gryzę raz... drugi... Halo, przepraszam, JA NAPRAWDĘ MAM TO W USTACH PIERWSZY RAZ. To znaczy tak jakbym miała. To co do tej pory nazywałam papają, teraz oceniam jako mieszankę bloku technicznego i papieru samoprzylepnego fluorescencyjnego. To co dał mi czarnoskóry mężczyzna prosto z przykurzonego blatu, to coś przez co przed chwilą przeszła ostra jak brzytwa maczeta, to prawdziwa eksplozja smaku, soczystości i orzeźwienia w jednym.

W całej Kenii owoce sprzedaje się z bardzo ukurzonych wózków albo bezpośrednio z ziemi. Nie ma dróg, nie ma chodników, nie ma też bieżącej wody, ale są całe góry owoców u nas określanych mianem egzotycznych. Wzdrygnęliście się i pomyśleliście: "Ukurzone owoce?! Nigdy bym tego nie zjadł/a!". A pamiętacie smak świeżo kupionego lizaka w małym kiosku, który właśnie Wam spadł? Odratowany to znaczy najpyszniejszy. "Jak leżało trzy sekundy na ziemi, to na pewno nie przeszły bakterie" - to podobnie naiwne, dziecięco zachwycające uczucie. 



Takich momentów było mnóstwo. Nikt nie musi kupować całego kilograma owoców. Jeśli akurat wyszłaś lub wyszedłeś ze sklepu i chce Ci się pić, po prostu kupujesz kilka kawałków tego, co lubisz najbardziej. Nie kilka kawałków spod lady, tylko takich, które przed chwilą ujrzały światło dzienne. Do wyboru jest wszystko. Papaja, mango, arbuz, marakuja, banany, ananas, kokos, a czasem nawet truskawki.

Niemal wszędzie leżą hałdy owoców, przy których zatrzymują się co chwile zdezelowane, stare, chińskie motocykle albo rowery. Robią zakupy i nie śpiesząc się ruszają w stronę domu, do którego prawdopodobnie dotrą za cztery godziny, bo przecież "wy macie zegarki, a my mamy czas". Zatrzymują się tam kobiety z gromadką spragnionych dzieci, dla których takie przekąski są równie upragnione co "bonbonsy" (jak wychowane wsród turystów maluchy uwielbiają nazywać cukierki).



Niestety koło czarnoskórych sprzedawców rzadko zatrzymują się mzungu (jak lokalni określają białych). Większość z nich ma wszystko pod nosem w hotelach. Nie widzą powodu by wydawać zbędne pieniądze. Ale gdy myślę, że tamtejsi ludzie zarabiają 30-40 euro miesięcznie, to jakoś wstyd mi nie dołożyć do tej pensji swojej cegiełki...
Więcej opowieści i zdjęć jak zawsze na moim fanpage'u.





0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

Popularne posty

Reklama

Podążaj za widelcem

Polecam

Durszlak.pl
Mikser Kulinarny - przepisy kulinarne i wyszukiwarka przepisów
Odszukaj.com - przepisy kulinarne