Dwupiętrowy tort, wyzwanie życia!


Nie jestem specjalistą od tortów. Robię je jednak z przyjemnością i na wszelkie możliwe okazje. W tych dekorowanych stylem angielskim zakochałam się, nie gdzie indziej jak w Wielkiej Brytanii właśnie. Tyle że jak już wielokrotnie pisałam, tam takie torty leżą na półce w Tesco. Są jednak potwornie niesmaczne - przekładane w całości kremem maślanym (maślanym do bólu, bo zrobionym z kostki masła i odrobiny cukru pudru) i obłożone super słodkim lukrem plastycznym. Gdy jednak ten styl dekorowania tortów dotarł do Polski, szybko został przystosowany do naszych kubków smakowych. I dobrze, bo teraz tort może być i ładny i smaczny równocześnie. 

To było moje pierwsze spotkanie z lukrem plastycznym (używanym do tortu - wcześniej robiłam jakieś małe dekoracje do babeczek itd.), pierwszy raz robiłam też piętrowy tort. Od początku pewne było jedno - tort musi być podróżniczo-motocyklowy, bo co roku z jubilatem przemierzamy tysiące kilometrów na dwóch kołach. Chciałam, żeby motocykl był jak najbardziej podobny do oryginału, ale manualnie jestem trochę upośledzona i lepienie sprawiło mi sporo problemów. 

Zrezygnowałam jednak z typowych narzędzi cukierniczych, a zastąpiłam je tańszymi przedmiotami codziennego użytku. Zamiast packi do wygładzania tortów (24 zł) kupiłam w budowlanym szpachelkę styropianową (2,50 zł), a zamiast narzędzi do lukru plastycznego użyłam noża do tapet, sztućców i palców ;) Oczywiście wcześniej wszystko dokładnie wyczyściłam. 

Nie będzie dzisiaj dokładnego przepisu, ale wpis przyda się każdemu kto zamierza zrobić tort dekorowany masą cukrową lub po prostu tort piętrowy. Upiekłam biszkopty w dwóch rozmiarach z tego samego przepisu co w przypadku Tortu jak z kreskówki, przygotowałam kremy - śmietankowy i malinowy (śmietankowy znajdziecie w tym samym przepisie co biszkopt, a malinowy zrobiłam wmiksowując do śmietankowego pół kilograma malin). 

Biszkopty podzieliłam na trzy blaty, więc miałam w sumie sześć warstw - trzy mniejsze i trzy większe. Nasączyłam je woda z cukrem. Biszkopty układałam i przekładałam kremem na docelowej podstawce, żeby już potem go nie przenosić. Była pokryta złotą folią, więc nie było żadnego problemu, żeby po wszystkim przetrzeć ją ręcznikiem papierowym i pozbyć się okruszków czy resztek kremu. Przygotowałam najpierw pierwsze piętro - biszkopt, krem malinowy, biszkopt, krem śmietankowy, biszkopt. Potem na drugiej podstawce dokładnie tak samo zrobiłam drugie piętro. Włożyłam obie części do lodówki na 15 minut.


Przyszedł czas na przygotowanie tego okropnego angielskiego kremu maślanego pod masę cukrową. Trzeba nim obłożyć tort, żeby lukier plastyczny się nie rozpuścił od kremów i nasączonych biszkoptów. Kostkę masła zmiksowałam ze szklanką cukru pudru. Gdy masa była już jednolita, wyciągnęłam piętra tortu z lodówki i zaczęłam smarować boki i górę najcieńszą warstwą jaką potrafiłam zrobić. Użyłam do tego dużego noża. Wyszło całkiem zgrabnie, więc nabrałam ochoty na dalsze działania. 

Zabrałam się za masę cukrową - robiłam ją kiedyś sama, ale moim zdaniem do dużego tortu lepiej kupić gotową. Można ściągnąć z allegro, ale ja zaopatrzyłam się w sklepie cukierniczym w Krakowie, bo chciałam mieć pewność co do kolorów. Poza tym lubię tam chodzić ;) Na dolne piętro (średnica 30 centymetrów) potrzebowałam 0,5 kg masy niebieskiej, na górne (20 cm średnicy) wystarczyło 250 g zielonej. Biorąc jednak pod uwagę moje niewprawne ręce zaopatrzyłam się w 750 g masy niebieskiej i 500 g zielonej. Nie było aż tyle potrzebne, ale dużo łatwiej było obłożyć tort mając znaczne nadwyżki. To co zostało zawinęłam w folię spożywczą i na pewno jeszcze wykorzystam. 



Masę rozwałkowałam na okrągły placek (duuużo większy niż sam tort), na blacie podsypanym mąką ziemniaczaną na grubość ok. 3 mm czyli dosyć cienko. Przyszedł moment, którego obawiałam się najbardziej. Poszedł jednak jak z płatka. Delikatnie wsunęłam ręce pod masę cukrową i zdecydowanym ruchem przełożyłam ją na tort. Jeśli coś Wam się rozerwie to albo rozwałkujcie od nowa albo spróbujcie skleić rysę za pomocą palców i odrobiny wody. Myślałam, że ciężko będzie masę wygładzić już na torcie, ale tutaj idealna okazała się szpachelka! Sprawdziła się doskonale. Zachęcona powodzeniem szybko obłożyłam też drugie piętro. Kiedy oba były gotowe po prostu położyłam jedno na drugie i modliłam się, żeby nic się nie zapadło. Na szczęście użycie dosyć sztywnych (bo schłodzonych) kremów było strzałem w dziesiątkę. 

Na koniec wycięłam jeszcze kontynenty z ponownie rozwałkowanej zielonej masy, drogę z czarnej i przykleiłam je do tortu klejem spożywczym (kupiłam za 8 zł mały słoiczek, ale teraz wiem, że wystarczy mi na dłuuuugo, bo ani trochę go nie ubyło). Zamiast kleju możecie się posłużyć lukrem albo ciepłą wodą (ale zbyt duże elementy mogą nie chcieć stać sztywno). Motocykl ulepiłam dzień wcześniej, trzymałam go w lodówce, żeby lekko zesztywniał. Szczegóły motocykla (np. wydech czy światła) pomalowałam pędzelkiem używając barwników w proszku rozpuszczonych w kropli wódki. Na koniec zwilżyłam lekko ręcznik papierowy i przetarłam tort w miejscach, gdzie zostało odrobinę mąki ziemniaczanej (miałam jej sporo na rękach, by elementy nie przyklejały się do mnie a do tortu). 

Tort przetrwał nawet transport (12 kilometrów), świetnie się kroił a przy okazji był naprawdę pyszny! Następnym razem na pewno wyjdzie ładniejszy, przecież to kwestia wprawy. Jak na pierwszy raz i tak jestem z siebie dumna. 

Podsumowując - barwniki, masa cukrowa, klej spożywczy. Można powiedzieć, że dzisiejszy wpis sponsorowała literka "E". Na szczęście wszyscy jedzący byli dorośli ;)



0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

Popularne posty

Reklama

Podążaj za widelcem

Polecam

Durszlak.pl
Mikser Kulinarny - przepisy kulinarne i wyszukiwarka przepisów
Odszukaj.com - przepisy kulinarne