Słyszałam o nim już od kilku miesięcy, a teraz wreszcie mogłam go przeczytać. Pierwszy magazyn małopolskich blogerów - Apetyt przykuł moją uwagę już okładką. Zachciało mi się obwarzanka, tyle że z sezamem. Serio, może mi ktoś dostarczyć?
Przerzucam pierwszą stronę i witają mnie uśmiechnięte (no dobra, przynajmniej niektóre) buźki znane mi z festiwali kulinarnych, Facebooka, innych blogów - oto oni. Przeczytałam wstęp, który napisała Ada z Pora Coś Zjeść, rzut oka na spis treści i... dobra, muszę zacząć od ostatniej strony. Podróże! Fantastycznie, że ktoś o tym pomyślał. Niby Kraków, niby Małopolska, ale trochę wielkiego świata czeka tam gdzieś na ostatniej stronie. Czeka na mnie, bo przecież to właśnie lubię najbardziej. Relację z Zanzibaru Ani Stanek z A bite to eat trudno ocenić, bo to podróżniczy pewniak - wciąż tak egzotyczny, że nie może się nie sprzedać. Kiedy czytałam zrobiło mi się ciepło, zatęskniłam za plażą i miałam ochotę zjeść zimnego kokosa. To chyba najlepsza recenzja?
Na innych stronach pełno przepisów, trochę o świętach, trochę o obwarzanku. Urocze ilustracje do tekstu o nowalijkach, wszędzie ładne zdjęcia, naprawdę dopracowana szata graficzna. Jest wszystkiego po trochę - ani za dużo, ani za mało. W sumie 70 stron prosto z małopolskich kuchni. Ma ogromną przewagę nad Kukbukami i innymi tego typu publikacjami. Jest darmowy, ogólnodostępny, dla każdego. Choć nie pracują nad nim profesjonaliści (przynajmniej w większości), to jest na naprawdę wysokim poziomie. To nie szkolna gazetka od pań ze stołówki. To nowoczesna Małopolska pokazana prosto z tradycyjnych stołów i spiżarni.
Liczę, że kiedyś będę mogła przeglądać Apetyt na papierze. Ta forma wciąż dużo bardziej mi odpowiada. Dlatego życzę znalezienia reklamodawców! A na razie bierzcie i czytajcie z tego wszyscy: Magazyn Apetyt - pierwszy numer.
Za dużo przepisów napakowane, a za mało konkretnej treści. Mi osobiście bardziej przypomina mini książkę kucharską niż magazyn kulinarny.
OdpowiedzUsuń