O tym jak kurier zeżarł mi paczkę...


"Proszę czekać na połączenie z konsultantem" - głos w telefonie doprowadza mnie do szału, bo słyszę go już od dobrych 15 minut i to na przemian z niby uspakajającą muzyczką. Próbuję dodzwonić się na infolinię firmy kurierskiej. 

Może podróżowanie jest stworzone dla jedzenia, ale na pewno jedzenie nie jest stworzone do podróżowania. Albo to ja jestem jakaś pechowa... 

Zamówiłam kuriera we wtorek wieczorem, spakowałam paczkę (milion pińcet metrów folii bąbelkowej miało uratować wnętrze od przebiegłych łap kuriera i dziur na polskich drogach). Do tego ogromny napis "OSTROŻNIE" zarówno w środku, jak i na kopercie. Trzy razy sprawdziłam adres i byłam gotowa. Od tej pory dreptałam przy oknie. W końcu przemiły Pan zjawił się w środę przed 13-tą i zabrał pudełko. Cały dzień pieczenia, pół dnia pakowania, wystarczyło już tylko poczekać i trzymać kciuki, że zgodnie z obietnicą firmy paczka dotrze przed świętem (które było w piątek). 

Według opcji śledzenia przesyłek paczka dotarła do adresata. Więc znowu dreptam, jojcze, pipczę i czekam... czekam... dalej czekam... Dobrych kilka godzin odczekałam na euforyczny telefon z okrzykiem: "Aaaaaa kocham Cię! Jesteś super, super, super!", ale nic takiego się nie wydarzyło... 

Zaczynam się trochę niepokoić. W środku uroczego pudełka pojechało nie byle co. Babeczki bananowo-czekoladowe, babeczki malinowe z cytrynowym lukrem barwionym na malinowy kolor, brownie z M&M'sami, pudełko bajaderek i dwie paczuszki owsianych kulek a'la muesli. Kremy i inne rzeczy odpadały, bo paczka miała latać po aucie przez kilkaset kilometrów. No ale przecież dobrze wszystko wymyśliłam, powinno przetrwać. Zagajam więc rozmowę z adresatką.

Dopytałam czy nic fajnego się nie wydarzyło, czy nie zjadłaby czasem moich babeczek? Opowiadała bez zupełnego entuzjazmu, więc wiedziałam, że paczka nie dotarła. Sprawdziłam jeszcze raz w systemie. "Dostarczono" jak byk. Powoli zaczynam się gotować. Dzwonię na infolinię, ale jest 18-ta w czwartek, a biuro pracuje do 16-tej. W piątek święto, dzwonię znów w sobotę. Niby pracują, ale w słuchawce tylko uspakajająca muzyczka. Piszę maile. Dobijam się do krakowskiego i koszalińskiego oddziału, przez które przechodziła moja paczka. Nic. Mija sobota... niedziela... Euforyczny telefon nie nastąpił mimo upływu kolejnych dni, więc tylko upewniłam się, że paczki nie ma... No zeżarli mi. Cholerna firma, zeżarła moje ciastka!

Zaczynam czytać opinie o danej firmie kurierskiej w kolejnych portalach. Nakręcam się każdą negatywną oceną, każdym "paczka zniszczona", "kurier krąbrny". W głowie już układam litanię o tym, że jeszcze nienażarty!

W poniedziałek jest już po ptakach, bo adresatka wróciła do Krakowa, a paczkę firma może sobie wsadzić w buty. Jednak to właśnie wtedy udaje mi się połączyć z infolinią (ciastka upieczone we wtorek, czyli mija już szósty dzień). Kolejny kwadrans słuchania uprzejmego hasła: "Proszę czekać na połączenie z konsultantem". Czekam coraz bardziej wściekła. Jak masz być spokojnym człowiekiem, jeśli trzymają Cię na linii tyle czasu? W końcu jest! Miły, ale znudzony głos podnosi łaskawie słuchawkę. 

Zaczynam równie miło. Wiecie że numer przesyłki, że przedstawiam sprawę, że święto, że infolinia zajęta jak toalety w egipskich kompleksach hotelowych. Pani sprawdzi. Pani oddzwoni. Czekam. Po raz kolejny potwierdza, że przesyłka dostarczona. We mnie buzuje... pytam coraz mocniej "ALE DO KOGO?!". Pani sprawdzi. Pani oddzwoni. "Córka adresatki odebrała". A córka jest już w Krakowie, rozmawia ze mną, a o paczce milczy. Wtedy dostałam piany... "Jaka córka?! (...) Jak mi zjedliście ciastka to Wam tego nie daruje!". Wylewam żale przez kolejne pięć minut. O tym jakie były kruchutkie, że teraz to już przeterminowane, żeby im się czkawką odbiły moje bajaderki, a brownie stanęło w gardle! Ot, co!

Wieczorem spotykam się z adresatką po miesiącu rozłąki. Pyta mnie do czego potrzebowałam adres. Opowiadam o nieudanej niespodziance. I wtedy słyszę najgorszę zdanie w moim życiu - "noooo coś przyszło, ale wsadziłam to pod łóżko". Wiecie czemu?! Bo w tym samym czasie adresatka, kochana moja cudowna przyjaciółka czekała na grilla, który miał przyjść kurierem. Jedyna dziewczyna na świecie, która nie otwiera paczek, gdy przychodzą. Wsadza je pod łóżko. 

Folia bąbelkowa jednak się przydała. Przynajmniej nie czuć było smrodu pleśni. Nigdy, ale to nigdy nie wysyłajcie paczek-niespodzianek. Nigdy. Zwłaszcza z jedzeniem. Zwłaszcza do ludzi, którym mieści się coś pod łóżkiem. 

PS. Mam nadzieję, że Pani z infolinii mi wybaczy... 



11 komentarze:

  1. ...Jaaaa ale masz przyjaciółkę, takiej to chyba nikt by nie chciał. Nie dość, że nie docenia, nie ogarnia, to jeszcze marnuje jedzenie. Dzień dobry, tu adresatka. Wyrzuciłam już wszystkie łóżka z mojego domu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nastempnom razom wyślij do mnie ja je zjem a folie rozszarpię :) Zrobie foto relacją z pożerania a potem powiem wszystkim dookola jakie pyszne były :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O matko! Śmiać się czy płakać ;( :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hahhahaha niezła historia! Też nie miałabym nic przeciwko otrzymaniu takiej paczki :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pod Twoim łóżkiem to chociaż greckie karaluchy by zjadły ;)

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja nigdy nie miałem, żadnej dziwnej sytuacji z firmą kurierską więc mogę powiedzieć o nich tylko same zalety. Bardzo podoba mi się opcja śledzenia przesyłki https://www.sendit.pl/sledzenie-przesylek/ z której również bardzo chętnie korzystam na co dzień.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo fajnie napisane. Brawo dla autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

 

Popularne posty

Reklama

Podążaj za widelcem

Polecam

Durszlak.pl
Mikser Kulinarny - przepisy kulinarne i wyszukiwarka przepisów
Odszukaj.com - przepisy kulinarne