Wiadomo, do McDonald'sa nie chodzi się by zjeść zdrowo. Nie szuka się tam wykwintych dekoracji, zdrowych wymyślnych sałatek, burgerów ze 100% wołowiny, ani zdrowia. Czasem szuka się szczęścia, zwłaszcza w gorszy dzień, gdy przechodząc obok frytki zapachną tak, że aż w brzuchu zaburczy.
Tak, wiem. Fast foody to zło. Śmieci, syf, ogólnie wszyscy umrzemy, ale na coś trzeba. Kto czyta Widelca regularnie ten wie, że choć lubię zrobić sobie coś zdrowo i wolno, to w trasie nie pogardzę hot-dogiem ze stacji, a przerwę między zajęciami zażeram cheesburgerem z McDonalda przy Rynku. No mam taką słabość i trudno. Potrafię w środku nocy zapragnąć szejka, a w środku dnia jeść samą sałatę. Taka życiowa gastronomiczna ciąża, która trwa odkąd pamiętam.
No i masz Ci los! Przyszły te cholerne kupony do McDonald'sa, co to zawsze niby ich nie wykorzystam, ale do torebki wrzucę. A nawet jak nie wrzucę to mi się w tym głupim smartphonie aplikacja z kuponami zaktualizuje - i tak dybią na mnie, gdzie ręki nie włożę. Te zestawy, te frytki i zabawki z HappyMeal'a. Lody też tam były. Niestety.
Raczej nie jadam deserów w fast foodach. McFlurry wsunę, ale po te tanie lody w kubeczku, co to za nimi wszyscy latają jakoś nigdy tam nie chodziłam. Ale już miałam ten kupon, a i piątka w kieszeni się znalazła. Dzień był nie najgorszy, ale jakiś taki idealny na nicnierobienie. To poszłyśmy we dwie, na te duże lody z polewą za 2,50 zł. No wiecie - w Krakowie tyle gałka kosztuje, a to nie był czas na latanie do Argasińskich, ani na Starowiślną. Nie chodziło o coś pysznego, tylko takiego o... od biedy. Muszę przyznać, że dostałam dokładnie to, czego chciałam.
Ani to smaku, ani kształtu. Wyobrażenie było duże. Oczekiwania dużo mniejsze. Jednak to, co dostałyśmy przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Śmietankowa papka, czekoladowa maź i wafelek, który smakował jak połączenie papieru i opłatka. Pycha. Chociaż tyle, że się ubabrałam, jak to na jedzenie lodów przystało (zresztą pisałam o tym tu: Afrykański biznes idealny, Kenia odc. 5). Nie było warte złotówki. Serio. Zresztą nie ma o czym pisać, wystarczy spojrzeć.
Nie wiem ile te lody kosztują bez promocji, ale następnym razem za 5 złotych, to sobie kupię na promocji litr Algidy w pudełku ;)
Ja jadłam z polewą truskawkową, brrr.. niedobre, śmietankowe lody to nie moja bajka a truskawkowa polewa (fruzelina) niczym dżem... takie to ja sobie mogę w domu zrobić.
OdpowiedzUsuńZa to dziś odwiedziłam Cafe Carte d'Or i zjadłam 3 gałki: czekoladowo-wiśniowe i bananowo-czekoladowe.
Te pierwsze obłędne, drugie całkiem smaczne i wafelek też bardzo chrupiący i smaczny, nie jak ten z Mc'a
Dobrze, że chociaż jakaś frużelina była, to co ja miałam przypominało raczej ciągnącą się maź (od kiedy czekolada się ciągnie?).
UsuńZ Carte d'Or'a jadłam na gałki te czekoladowo-wiśniowe i jeszcze jakieś, ale były naprawdę pyyyyszne :)
Ja również nie mam wygórowanych wymagań co do śmieciowego żarcia i to jeszcze w promocji, ale przepraszam, że to napiszę, to wyglądało jak kupa w wafelku i to jeszcze gumowato-twardym wafelku. Oburzam się niczym rodzimy krakus, że musiałam wydać 2,50 na owe "lody", ale cóż, chyba już przesiąkłam krakowską oszczędnością.
OdpowiedzUsuńciąża gastronomiczna - oj też ją mam :)
OdpowiedzUsuńA ja lubię te lody z Maca, z ciepłą polewą karmelową, i chociaż wiem że mleka są tam śladowe ilości, nie mówiąc (ani nawet myśląc) o scenie z Poranka Kojota, to smakują mi nawet takie półrozpuszczone - może dlatego, że kojarzą mi się z, jakby to ładnie ująć, "świadomie opuszczonymi" wykładami, kiedy przesiadywaliśmy w Macu nawet długie godziny, często robiąc projekty albo ucząc się do kolokwiów - chyba dlatego czasem jeszcze najdzie mnie na nie ochota i pozwolę sobie na ten niezdrowy grzeszek... Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWidzę, że nie ja jedna przesiadywałam wykłady w McDonaldzie :D
UsuńA ja trochę nie w temacie chociaż w temacie:)
OdpowiedzUsuńTeż uwielbiam lody u Argasińskich.
Zetknęłam się z nimi w czasie wakacji w Nowym Sączu wiele lat temu no i wpadłam całkiem
Od tamtej pory żadne mi nie smakują poza nimi, no może jeszcze te z rynku w Nowym Targu.
Ucieszyłam się, że pojawiły się jakiś czas temu w Krakowie bo bliżej tam ze stolicy niż do
Sącza. W październiku będę w Krakowie z dzieckiem u okulisty i tak pociągi sobie ustaliłam, żeby zdążyć na lody :):)
Niedługo chyba napiszę o nich osobną notkę. No nie mogę się oprzeć, ile razy jestem w okolicy ich lodziarni :)
UsuńKoniecznie napisz!:)
UsuńOni mają takie lody jak kiedyś. Żadne dmuchane kremy, porządne lody.
Mało jest miejsc w Polsce gdzie można jeszcze takie dostać.
Zwykle w mniejszych miejscowościach.
W Warszawie jest pełno wypasionych lodziarni z kolorowymi ice cream ale to właśnie kremy lodowe a nie lody. Ech,szkoda gadać:)